piątek, 4 maja 2012

MAJÓWKA- FOTOREPORTAŻ

By tradycji  pierwszomajowej stało się zadość, około godziny dwunastej z minutami : Pochód wyruszył!
Bez szpilek i sztandarów, za to w wygodnych butach i plecakiem z "wałówką" dobrego humoru :), ruszyła kolumna piechurów, szczęśliwych że ten dzisiejszy marsz obserwować będą zamiast oficjeli - wysoko postawione sosny i dęby , podrzucając ochoczo szyszki miast goździków.


Zamówiona pogoda, dopisała, choć z tym wiatrem to zamawiający trochę przesadzili, może nie przeczytali tego co zazwyczaj jest w umowach  małym druczkiem, że:  dużo słońca jest w komplecie z dużym wiatrem. Aleee tam, czapek z głów nie rwało, za to wszystkim, którzy ten przemarsz bez narzekań przetrwali : Chapeau bas! 





Nie było zresztą aż tak trudno, bo to co prawda nie Tatry, za to  górek i pięknych z nich widoków nie brakowało.  Udało się nam nawet doszukać "nadmorskiej Doliny Prądnika" i poruszeni jej pięknem uwolniliśmy w przestworza resztki złych emocji w  głośnym: Haribol !!!! 



 Po drodze był  jeszcze jeden przystanek gdzie Dorota instruowała jak wykonać prawidłowo automasaż...


 Chwilę po tym gdy wydawało się, że nogi już się zbuntują i ostentacyjnie staną kołkiem w bucie, ukazała się polanka a na niej domek. Nie z piernika,  za to ze stosem trójkątnych kanapek i morzem soku marchwiowego (3 sokowirówki dochodzą jeszcze do siebie i martwią się, jak one do tych 67 lat wyrobią).

   



Po odpoczynku i posiłku następny punkt programu: nauka medytacji.
 Kasia z roześmianą krówką na koszulce, wprowadziła wszystkich w jej  tajniki. Choć to nie żadna tajemnica, a nawet poparty naukowymi badaniami fakt , że taka medytacja wspaniale działa na skołatane nerwy i wyciszenie umysłu. Jest przy tym okazją do spotkania ze znajomymi, ponieważ można ją stosować indywidualnie jak i zbiorowo. Ten punkt programu jak zawsze wzbudził wiele emocji, bo kto nie lubi śpiewać przy akompaniamencie gitary i treli leśnych ptaków?...


 Po zasłużonym odpoczynku w dźwięku mantr nastąpiła sesja Tai Chi prowadzona przez Radka. Delikatne, łagodne ruchy pomogły rozmasować te wszystkie partie mięśni, które jeszcze nie rozluźniły się po leśnej wędrowce.


          W międzyczasie na polanie rozgrzewał się już grill a nad stolami powietrze zaczęło falować od gorącej zupy groszkowej (nie mylić z grochówką).

 

Nie trzeba było długo czekać jak i przed stołami powietrze się zagęściło, i atmosfera zrobiła  gorąca. Łyżka obiecująco szeleściła w uprażonych pestkach dyni, które razem z pomidorami były zwieńczeniem tej zielonej strawy. Nim zupa pozostała już tylko gorącym wspomnieniem, pojawiły się ziemniaki pieczone w odświętnych (a jakże!) mundurkach, sałatka, która zniknęła za szybko i szaszłyki , za które Maciek trafił w końcu na dywanik… :)  
                   


   Do vege kotleta grał znajomy już zespół BALABHADRA (o ich koncercie można przeczytać w poprzednim poście). 




    Nastrojowe klimaty udzieliły się nawet berneńczykowi Bimie, który takt wybijał puszystym ogonem, ale to tylko tak dla niepoznaki, bo w międzyczasie wykradał ciastka z talerzy zasłuchanych melomanów.


       I wtedy słonko przypomniało sobie, że to dopiero początek maja i włączyło tryb: na pół gwizdka. Byliśmy na to przygotowani i w ruch poszły kolorowe koce, opatuleni którymi w wesołym wężyku okrążaliśmy  ognisko. Z radością  przy tym donoszę, że poziom zaangażowania w tym entuzjastycznym tańcu był odwrotnie proporcjonalny do metryki. :)



     Niestety, był to już ostatni punkt naszego programu, znudzone całodziennym wygrzewaniem  się na słońcu samochody powłączały motory, oznaczając rychły powrót do miasta. Długo wyczekiwana majówka tak szybko minęła..., pozostały nowe kontakty, które mogą być początkiem, mamy nadzieję,  przyjaźni odgrzewanych nie tylko na grillu. :)

Ekipa raz jeszcze dziękuje wszystkim uczestnikom.
Haribol !!!!
         (JJ)