niedziela, 1 lipca 2012

EKSPERYMENTY NA WAGĘ ZDROWIA




    Kilka dni temu, nowo poznana osoba poprosiła mnie, bym opowiedziała jej kiedy i dlaczego zdecydowałam się na tak - jej zdaniem - karkołomny, wymagający niespożytych pokładów odwagi cywilnej krok i .... zostałam wegetarianką. 



    Było już późno, wiec tą opowieść przełożyłyśmy na kiedy indziej - i całe szczęście, bo do następnego spotkania będę miała trochę czasu, by odszukać w zawiłości wspomnień i poplątanych historii - tamte okoliczności.  W końcu minęło już dwadzieścia kilka lat i pomimo pochłonięcia w tym czasie tony cukierków z lecytyną sojową - pamięć już pokrętno-wybiórcza z tendencją do tycia i bycia lekko wybrakowaną.


A więc…

    Byłam wtedy  17-latką i jak każdy w tym wieku, poszukiwałam siebie i swojego pomysłu na życie, coraz częściej i śmielej przekraczając dobry gust nauczycieli oraz granice wyrozumiałości moich rodziców. Niestety, kolejne wybryki odzieżowo-fryzjerskie stawały się w towarzystwie coraz mniej zauważalne, gdy moje koleżanki  zaczęły odkrywać, że w szafie ich dziadków i babć także czają się niewykorzystane pokłady prowokacji. Czarę goryczy przelała zaś sama pani dyrektor, pokazując się pewnego dnia w takiej samej fryzurze, za którą wcześniej byłam rugana. Moje zapędy, by należeć do enklawy alternatywy, coraz trudniej udawało się zatem  zaspokoić. I wtedy to, wegetarianizm stał się dla mnie wybawieniem od nękających lęków wylądowania na cmentarzysku popkultury, przeciętności i mainstreamu.

    Nie ma co dłużej zasłaniać się zatem dziurami w pamięci i czas się przyznać. Fakty mówią bowiem same za siebie i z nieskrywaną ironią wręcz krzyczą, że:  początki mojego wegetarianizmu był to krok czysto egoistyczny, narcystyczny, bez empatii, zrozumienia, czy cienia współczucia dla cierpienia niewinnych zwierząt. 
No, ale o tym wiedziałam tylko ja…

     W szkole głośno i ostentacyjnie zaczęłam podkreślać  swoją niechęć do jedzenia mięsa. Wzmożone natężenie mej pogardy przypadało zazwyczaj na długie przerwy, gdy w ruch szły ociekające okazją do popisów -  kanapki kolegów. Ich mlaskania powoli cichły, gdy w najlepsze opowiadałam co stanowi zawartość parówki, nie szczędząc im  opisów bezlitosnego zabijania zwierząt.


      Moi konserwatywni w poglądach żywieniowych rodzice, zupełnie normalnie przyjęli to kolejne dziwactwo i nie rwali włosów z głowy - dzięki czemu do dziś cieszą się obfitymi czuprynami. Jestem im za to bardzo wdzięczna, bo dziś, sama będąc mamą nastoletnich chłopców, czasem z trudnością znajduję w sobie tyle zaufania do wszystkich ich pomysłów, uparcie podciągam im zwisające zbyt luźno w kroku spodnie, a czapkę z daszkiem poprawiam  w tę grzeczną stronę.
  Za to moje chłopaki od samych narodzin są świetną reklamą wege diety, robiąc już w dniu swoich narodzin furorę i skupiając zainteresowanie wszystkich swoją prawie cztery i pół kilową wagą.


     Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek robił badania dotyczące preferencji żywieniowych małych dzieci. Jestem pewna, że wynikało by z nich, że większość maluchów instynktownie czuje niechęć do jedzenia mięsa.




 Dzieci to przecież  przyjaciele wszystkich zwierząt, otaczają miłością bezwzględną je wszystkie, w szczególności te biedne, zaniedbane, kulawe, podwórkowe koty i psy. Wszystkie je chciałyby zabrać do domu i dziwią się, że dorośli tego tak samo nie czują.



  Sami otaczamy ich od narodzin śpiworkami w motylki i biedronki,  kupujemy kolorowe misie, krówki czy króliczki, więc naturalnie traktują je jak swoich przyjaciół. Wpadają w rozpacz na widok urwanego misiowego ucha, błagają, by pojechać do lekarza z dyndającą prosiaczkowi nogą a kotka przepraszają za każdym razem, gdy rozjeżdżają mu rowerem ogon. Każda mama pytana jakie cechy chciałaby swemu dziecku szczególnie zaszczepić podaje zazwyczaj na pierwszym miejscu : wrażliwość na cierpienie innych,  jednocześnie sama jej sukcesywnie dziecka pozbawiając przez wmawianie mu, że mięso jeść trzeba i już.


Ostatnio w internecie natknęłam się na spoty reklamowe akcji "Zostań  wegetarianinem - na tydzień",  w której to znane z pierwszych stron gazet osoby zachęcały do takiego eksperymentu. Szkoda, że ta inicjatywa nie odbiła się szerszym echem w mediach, bo warto, choćby i na tydzień, bo jak pokazuje mój własny przykład czasami chęć do eksperymentów może nam wyjść całkiem na zdrowie.


(JJ)